 |
Forum na temat przemocy w rodzinie Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" IPZ PTP www.niebieskalinia.pl
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
nika1
Dołączył: 25 Sie 2009 Posty: 26
|
Wysłany: Sro Wrz 02, 2009 0:39 Temat postu: Na rozdrozu, czyli....czy to juz przemoc? |
|
|
Bez dluzszego wstepu, bo co tu napisac? Czytam to forum od jakiegos czasu I sama nie wiem czy ostatnie lata mojego zycia moge porownac do historii opisywanych w tym miejscu. To jest wlasnie odpowiedz ktorej szukam, na pytanie ktore zadaje sobie od kilku miesiecy. Czy to juz jest przemoc?
6 lat po slubie. Pierwsze sygnaly byly wlasciwie po kilku miesiacach. Dlaczego wtedy nie odeszlam? Banalane-nie mialam wlasciwych wzorcow wyniesionych z rodzinnego domu. Nie wiedzialam jak naprawde zona powinna byc traktowana przez meza. Trzasknie drzwiami, latajace talerze, ciche dni, a nawet tygodnie. Przeklenstwa , kopanie, opluwanie… Raz nawet tata ciagnal mame za wlosy przez caly pokoj. Ale nie bylo tam problemu alkoholowego. Ot tak, po prostu. Trudny charakter.
Moj maz … Dziwna , trudna i skomplikowana relacja. Od milosci i uwielbienia- do nienawisci.. Dr Jekyll i Mr Hyde. Jestem kompletnie zgubiona. Nie wiem co robic. Nie wiem co jest norma. Czy tak powinno byc? Czy to niedopuszczalne?
Podam kilka przykladow. Po wypiciu ostatniej Coli nie wlozylam nowej do lodowki. Maz chcial ja wypic do kolacji. Byla tylko ciepla. “Jestes leniwa k… Prosze wybaczyc , ale jesli nie opisze sposobu w jaki sie odzywa to nigdy nie oddam tej atmosfery. Bezuzyteczne g….Stal tak I krzyczal nade mna. Nie bylo w domu cebuli. A on akurat chcial zjesc salatke. “Nie jestes kobieta, pie….dziw…. “ Potem zamknal sie obrazony w pokoju i nie zjadl kolacji. Pozwolilam usiasc psu na kanapie- rzucil we mnie gazeta. Zapomnialam zamknac szuflade- “Jestes bezmyslny osiol, tylko do zarcia I posadzenia d…przed telewizorem.” Kiedy spozniam sie do pracy robi mi koszmarne awantury. Mowi ze przez to, nasze malzenstwo sie rozpada. Wychodzilismy do restauracji- pretensja ze sie nie ciesze- “K… spie…sobie zycie przez ciebie.”
Weszlam do kuchni a on akurat cos tam robil-“k…szpiegujesz mnie? Weszla bo zarcie uslyszala” Wyszedl i trzasnal drzwiami. 10 minut pozniej wszedl i zaczal glaskac mnie po glowie- powiedzial ze chcial mi zrobic niespodzianke- pokroic jablko a ja wszystko zepsulam.Itd. itd. Pretetnsje sa o wszystko. Sa dni kiedy kilkadziesiat razy pyta mnie- dlaczego nie zamknelas okna, dlaczego zamknelas okno, dlaczego jeszcze nie zaslonilas zaslon, albo- dlaczego juz zaslonilas. Dlaczego w lodowce jest zle poukladane, dlaczego lyzeczka lezy w zlewie (maz jest strasznym pedantem, a ja odwrotnie), dlaczego szuflada niedomknieta, dlaczego to jesz, dlaczego to zalozylas. Czesto mowi mi co mam zalozyc. Kiedy tylko przytyje pare kilo jest niezadowolony i kaze mi byc na diecie. Nigdy mnie nie bil. Tylko takie…. szturchania, popychania. Ale ostatni raz mialo to miejsce dwa lata temu. Od tamtej chcwili ani razu. Jak powiedzial ze lzami w oczach- bardzo chce sie zmienic. Kiedys na przyklad potrafil mnie tak jakby podduszac. Oczywiscie wiem ze gdyby chcial mnie udusic to mialby wystarczajaco sily. Czasami szarpal mnie za ucho. I czesto uderzal lekko w tyl glowy otwarta dlonia. To bylo bardzo upokarzajace. Teraz juz tego nigdy nie robi. Sa dni kiedy wszystko jest cudownie, a sa takie kiedy wszystko mu przeszkadza.
Ostatnio duzo czytalam o przemocy psychicznej. I cos mi tu nie pasuje. Maz nie broni mi miec wlasnych zainteresowan. Wypycha wrecz do kolezanek. Motywuje do zmiany pracy na lepsza. Ciagle powtarza jaka jestem madra. Ciagle mi mowi ze dla niego jestem najpiekniejsza na swiecie. Placze kiedy cos mi dolega. Przy znajomych zawsze wychwala moje zdolnosci kulinarne. Patrzy na mnie wzrokiem pelnym podziwu i milosci. Kupuje mi kwiaty raz w tygodniu. Robi prezenty. Wstaje w nocy nieproszony zeby mi podac szklanke wody i lekarstwo kiedy boli mnie brzuch. Kiedy jestem przeziebiona przywozi rosol i przykrywa mnie kocem. Ale nastepnego dnia z powodu glupstwa potrafi sie zupelnie zmienic. Te same rzeczy jednego dnia toleruje, innego sa powodem do strasznej awantury. Krzyczy tak ze szyby drza. Wyzywa od roznych. Mowi – spier…lem sobie zycie przez ciebie. Wyp…. stad. A chwile pozniej przybiega i ze lzami w oczach blaga o wybaczenie. Mowi ze tak naprawde bardzo mnie kocha i nie mysli o mnie tak zle. Ze nie powinnam sie tym przejmowac.
Czesto ogladam cos w jednym pokoju a on jest zajety na komputerze, ale potrafi przybiec przelaczyc mi program ktory ogladam bo nie lubi tego programu. Po czym wraca do siebie. I ja musze ogladac cos innego, chociaz on w tym czasie jest zajety. A na drugi dzien mowi- wlacz sobie TV bo twoj program sie zaczal.
Doszlo do tego ze kiedy maz wraca to wrecz “siadam na bacznosc”, serce bije mi bardzo szybko, w glowie mam setki mysli- co zle zrobilam, czy nie bedzie o cos krzyczal. Najlepiej czuje sie kiedy go nie ma w domu. Ludzie maja o nim wspaniala opinie. Potrafi byc czarujacy i uroczy. Wszyscy mysla ze jest cudownym mezem.
Ciagle ma pretensje. Mowi-chce tylko zebys sie troche zmienila. Ostatnio awantura wybuchla bo chcialam zjesc owoc po godzinie 21.00. Zwyzywal mnie I patrzyl przy tym z pogarda mowiac ze nigdy nie schudne jesli bede tak “zrec”. Dodam ze jestem osoba o normalnej budowie. Nie za chuda I nie za gruba. Pozniej powiedzial ze kiedys przeze mnie (!) dostanie zawalu.
Nie wiem co robic. Maz chce miec teraz dziecko. Mowi ze jak bedzie dziecko to wszystko mu przejdzie bo bedzie szczesliwy.
Czy to przemoc? Czy jesli mnie juz nie szarpie I nie popycha to znaczy ze z czasem te wyzwiska tez sie skoncza? Musze sie juz teraz zdecydowac. Albo odejsc, albo zostac i miec z nim dziecko. Na co dzien jest bardzo czuly i kochajacy. Dzwoni po kilkanascie razy dziennie i mowi ze kocha. Przejmuje sie moimi problemami. Tylko jak cos nie po jego mysli to wybucha. Nie potrafie juz samodzielnie podejmowac decyzji. Wiem ze co nie zrobie to moze byc zle. Do psa ma podobny stosunek. Na co dzien go kocha i nosi na rekach, ale jak tylko pies cos na przyklad zje z podlogi to krzyczy na niego i bije po pyszczku tak ze pies kuli sie w sobie I zamyka ze strachu oczy. A chwile pozniej maz go caluje i przeprasza.
Jesli to przemoc to czy terapia na 100% pomoze? Ile to zabiera czasu? Czy liczy sie juz w latach? Ja wiem ze on mnie bardzo kocha. Mowi ze chce byc ze mna do swojego ostatniego oddechu. Kiedy mialam operacje to siedzial przy mnie dzien i noc. Moze to wiec tylko taka skaza charakteru?
Bardzo prosze o pomoc. |
|
Powrót do góry |
|
 |
dynamika Wolontariusz NL

Dołączył: 16 Lip 2006 Posty: 741
|
Wysłany: Sro Wrz 02, 2009 4:02 Temat postu: Re: Na rozdrozu, czyli....czy to juz przemoc? |
|
|
Hej,
Na twoim miejscu spotkalbym sie z dobrym specialista/specjalistka od przemocy w rodzinie. Zrobisz oczywiscie, to co uznasz za stosowne, ale to co opisalas to nie tylko przemoc psychiczna ale i fizyczna, nie trzeba byc bitym, szczurtchanie i popychanie to tez przemoc fizyczna. Piszesz, ze nie mozesz juz samodzielnie podejmowac decyzji - to jest klasyczny skutek przebywania w atmosferze przemocy psychicznej, w zdrowym zwiazku tego typu zjawisko nie ma miejsca.
Tak naprawde to mozesz podejmowac samodzielne decyzje, ale nie zdajesz sobie do konca sprawy z wlasnych sil, do tego przydalby sie ktos kto Ciebie poprowadzi i Ci to uswiadomi. Czy to nie jest tak, ze chodzi w tym wszytskim o kontrole nad Toba ? Czy przypadkiem nie jest tak, ze jakbys miala dziecko, to dla niego jest to gwarancja, ze bedzie z Toba zwiazany na dlugo ? Jakbym mogl Ci polecic jakas ksiazke to najlepsza bylaby "Slowna Agresja w Zwiazkach" Patricii Evans, trudno ja kupic, ale bywa w bibliotekach.
Acha co do poczucia, ze co nie zrobisz to bedzie zle, to jest to pewna silna iluzja, ktora trzeba pokonac w swojej glowie. To nie jest tak, ze cokolwiek zrobisz bedzie zle, sa rzeczy ktore mozesz zrobic, ktore beda dla Ciebie pomocne i sa rzeczy ktore mozesz zrobic, ktore beda dla Ciebie szkodliwe. Sprobuj pomyslec w tych kategoriach, co bedzie dobre dla mnie?
pozdrawiam,
P. _________________ "Sukces mierzy sie tym jak wysoko dolecisz kiedy odbijesz sie od dna" General George Patton Jr.
Ostatnio zmieniony przez dynamika dnia Sro Wrz 02, 2009 6:30, w całości zmieniany 1 raz |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Sro Wrz 02, 2009 6:17 Temat postu: |
|
|
U mnie było podobnie. Bałam się powrotu do domu, bo nie wiedziałam, na jaki humor trafię, najchętniej siedziałam wieczorem w innym pokoju, żeby tylko nie poruszyć tematu, który mógłby go rozdrażnić. Żałuję, że do psychologa trafiłam, gdy nie miałam już ani ochoty ani siły walczyć o małżeństwo. Jeszcze bardziej żałuję, że nie zmusiłam do wizyty u psychologa mojego męża, ale on nie miał woli pracy nad sobą. Twój ma - więc może warto to wykorzystać.
Też naczytałam się artykułów, czy to przemoc czy nie przemoc. Dopiero psycholog mi powiedziała, że jest w szoku zakresem stosowanej przemocy. A ja zastanawiałam się i zastanawiałam i pozwalałam na więcej.
Też polecam tę książkę. Trochę zrozumiałam, co w moim życiu zaszło, bo mnie ciągle zadręcza pytanie, dlaczego inteligentny, wrażliwy człowiek potrafi w taki sposób traktować osobę, którą podobno kocha. |
|
Powrót do góry |
|
 |
nika1
Dołączył: 25 Sie 2009 Posty: 26
|
Wysłany: Sro Wrz 02, 2009 17:34 Temat postu: |
|
|
Dziekuje za odzew. Problem polega na tym, ze ja juz oczytalam sie roznych poradnikow i wciaz nie potrafie obiektywnie stwierdzic czy to jest przemoc. Dlatego ze maz ma te wszystkie pozytywne cechy. Czesto mnie chwali i docenia. Dba o mnie i troszczy sie. No i skonczyla sie tez przemoc fizyczna. To mi sie zupelnie nie zgadza z typowym obrazem przemocy. Nie wiem co robic. Codziennie zastanawiam sie nad samobojstwem, bo wydaje mi sie jedynym wyjsciem z tej sytuacji. Jesli z nim zostane bede cierpiec. A jesli odejde tez bede cierpiec bo jak mam to wszystko zostawic? Nie potrafie sobie odpowiedziec na pytanie czy ciagle go kocham. Nie wyobrazam sobie dnia kiedy ostatni raz spojrze mu w oczy. A jednoczesnie czuje sie jak zwierzatko w pulapce. |
|
Powrót do góry |
|
 |
dynamika Wolontariusz NL

Dołączył: 16 Lip 2006 Posty: 741
|
Wysłany: Sro Wrz 02, 2009 17:58 Temat postu: |
|
|
Jest lepsze wyjscie z tej sytuacji niz samobojstwo. Jezeli sama nie potrafisz obiektywnie stwierdzic w jakiej jestes sytuacji, to bedziesz musiala polegac na opinii innych, miejmy nadzieje, zyczliwych Ci osob. Namawiam Cie goraco do osobistego spotkania sie ze specjalista/tka zajmujacym sie przemoca w rodzinie i wybierz takiego specjaliste/specjalistke przy ktorej/ktorym sie dobrze czujesz.
Co do cierpienia, kazda wolnosc psychologiczna okupiona jest cierpieniem. Twkienie w nieszczesliwym zwiazku rownierz okupione jest cierpieniem. Roznica jest taka, ze pierwsze cierpienie uwalnia, drugie cierpienie zniewala.
pozdrawiam,
P.
P.S. Wystepowanie przemocy jest tozsame z wystepowaniem kontroli nad drugim czlowiekiem, jezeli nie mozesz stwierdzic, czy to przemoc, to zadaj sobie pytanie, czy jestem przez niego kontrolowana (czy moje zachowanie jest sterowane przez jego zachowanie i slowa ?) _________________ "Sukces mierzy sie tym jak wysoko dolecisz kiedy odbijesz sie od dna" General George Patton Jr. |
|
Powrót do góry |
|
 |
nika1
Dołączył: 25 Sie 2009 Posty: 26
|
Wysłany: Sro Wrz 02, 2009 19:32 Temat postu: |
|
|
Dziekuje, to bardzo madre slowa. Dynamika,a co TY myslisz? Czy myslisz ze to jest przemoc? Pomimo tych wszystkich dobrych cech? Potrzebuje zeby ktos mna potrzasnal i powiedzial prawde prosto w oczy. Na razie nie mam szans na spotkanie ze specjalista. Maz chce sie leczyc, ale nie wiem czy nie zmieni zdania po pierwszej wizycie. Ile czasu zabiera terapia i czy jest gwarancja na calkowita zmiane? |
|
Powrót do góry |
|
 |
isaura78
Dołączył: 28 Sie 2009 Posty: 38 Skąd: cracovie
|
Wysłany: Sro Wrz 02, 2009 20:59 Temat postu: |
|
|
nika1 u mnie jest podobnie.... nie zawsze jest bicie, lzenie, wyzywanie... sa kwiaty prezenty, noszenie na rekach, wychwalanie do znajomych jak to ja swietnie gotuje i jaka jestem madra... ale to ze tak robi powoduje u mnie hustawki emocjonalne; nigdy nie wiem czy jak wroce do domu to bedzie gorka czy dolek... i wiem tyle ze juz bylam zdecydowana wyprowadzic sie z domu, uciec.. ale blagal ze sie poprawi zebym zostala i wtedy poczulam sie jak wiezien ktoremu przed nosem zatrzasneli brame na wolnosc i kazal wracac do celi... i tez mam takie mysli (wpojone, wdrukowane) ze sobie nie poradze ze bez niego jestem nikim choc w glebi duszy wiem ze to nieprawda bo w rzeczywistosci radze sobie ze wszystkim i tak sama...
jutro bede rozmawiala z psychoterapeuta od uzaleznien i przemocy domowej... mam nadzieje ze to cos rozwiaze bo sama teraz tez mam takie mysli ze przesadzam i histeryzuje... Tobie tez to polecam a tak naprawde to nikt za Ciebie niczego nie zdecyduje, nawet psychoterapeuta... decyzje bedziesz musiala podjac Ty ale mysle ze dopiero wtedy gdy bedziesz miala rozeznanie co sie dzieje z Twoim zyciem i zwiazkiem _________________ nie tylko cierpienie jest na świecie, ale jak można uwierzyć w szczęście patrząc w te smutne oczy...
Mężczyzna, który czuje się autentycznie silny nie musi deptać godności kobiet |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Czw Wrz 03, 2009 6:20 Temat postu: |
|
|
Dla mnie miało isotne znaczenie to, że zrozumiałam, jak bardzo różnie zachowuję się w domu i w pracy. W pracy odżywałam, byłam sobą. W domu wchodziłam w inną rzeczywistość, gasłam.
Jestem z natury spontaniczna, wesoła i żywiołowa. Nie pamiętam takiego obrazu siebie w małżeństwie. Może gdzieś na początku. Ale chyba zawsze w jakiś sposób się kontrolowałam, żeby nie dać powodu do gniewu.
W pracy było bez zmian. |
|
Powrót do góry |
|
 |
nika1
Dołączył: 25 Sie 2009 Posty: 26
|
Wysłany: Czw Wrz 03, 2009 17:14 Temat postu: |
|
|
Ja zaczelam miec weekendowe bole glowy. Z poczatku myslalam ze moze spowodowane sa pozniejszym wstawaniem. Ale ostatnio maz wprowadzil zakaz dluzszego spania (jak mowi- weekendy sa po to zeby razem cos robic-on jest skowronkiem a ja sowa, wiec musze sie dostosowac) a bole glowy pozostaly. Zrozumialam ze to na tle psychicznym, podswiadomie, perspektywa bycia z nim przez caly dzien razem, wywoluje u mnie taki stan. W ogole zauwazylam ze odzywam kiedy jestem sama.
Dopiero ostatnio zaczelam zastanawiac sie czy ta jego obsesja na moim punkcie jest wynikiem milosci czy tez moze kontroli. Niby wszystko co mi mowi jest dla mojego dobra. Ale z drugiej strony marze o tym zeby moc byc odpowiedzialna za sama siebie. To daje takie cudowne poczucie sprawczosci i niezaleznosci. Teraz czesto czuje jak dziecko ktore moj maz stara sie wychowac. Kiedys czytalam wywiad z psychoterapeutka ktora zajmowala sie problemem przemocy psychicznej. Podobno, bedac na przyjeciu, potrafila bezblednie wyluskac w tlumie kobiete ktora doznaje takiej przemocy. To byl taki szablon- maz brylowal w towarzystwie, czarowal poczuciem humoru, a zona stala obok oniesmielona z niewyraznym usmiechem na ustach. Zauwazylam ze ja tez tak sie zachowuje.
W ostatnich dniach maz zupelnie sie nie czepia. To mnie kompletnie wytraca z rownowagi. Chcialabym zeby zrobil cos ...konkretnego, zeby ...mnie uderzyl albo cos takiego. Wtedy mialabym podstawe zeby odejsc. Przed sama soba. A tak to....serce mi sie sciska kiedy pomysle ze mam go zostawic. Ale pozniej przychodzi dzien kiedy wszystko jest zle, kiedy zyje w notorycznym napieciu i marze o tym zeby odejsc. I juz, juz decyzja podjeta, a on wtedy przybiega z tymi swoimi oczami zranionej sarny i... wybaczam:( |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Czw Wrz 03, 2009 19:25 Temat postu: |
|
|
Ja też się tak zachowywałam. Dwa kroki za mężem, uważałam na każde słowo, które powiem. Gdy pierwszy raz poszłam do znajomych z moim aktualnym facetem, zauważyłam, że wystraszyłam się, gdy pozwoliłam sobie na jakiś komentarz. Jakie było moje zdziwienie, że w ogóle nie zareagował. Mogłam nareszcie mówić co chciałam Nareszcie jest normalnie. Mój mąż mnie w towarzystwie ripostował, gasił wypowiedzi, urywał w stylu "nieprawda, to nie było tak, to nie jest tak itp.
Metody mojego męża to jeszcze obrażanie się, karanie milczeniem kilka dni. Ostatnio uskutecznił to na mojej córce, która pojechała z nim na dwa dni, ale już pierwszego zatęskniła, by wrócić do do domu do mamy. Wróciłą zaryczna, bo całą drogę powrotną darł się na nią w samochodzie, że obiecała na nim co innego. Wieczorem się do niej nie odzywał, a na drugi dzień odmówił pójścia z nią do kościoła i wspólnego zjedzenia pizzy.
Dwa dni potem córka strasznie się ucieszyła, bo dostałyśmy zaproszenie na weekend do rodziny. Tata skomentował, że przecież umówiła się, że pójdzie z nim w niedzielę do kościoła. Córka zmarkotniała i powiedział, że nie chcę jechać do cioci. Za chwilę nie chciała jechać jeszcze gdzieś. Wyjaśniła, że to dlatego, że nie chce, żeby tata znowu tak na nią się obraził. Super zadziałało. Okropnie się wystraszyłam, bo na mnie tę metodę stosował długo i skutecznie. W końcu na wszystko się zgadzała, ze wszystkiego rezygnowałam, o mało co walczyłam, byle tylko nie obrażał się. |
|
Powrót do góry |
|
 |
nika1
Dołączył: 25 Sie 2009 Posty: 26
|
Wysłany: Czw Wrz 03, 2009 20:13 Temat postu: |
|
|
Moj maz nie krytkuje mnie przy obcych. Ale pranie mozgu jakie zrobil mi w domu powoduje, ze juz nie wierze w siebie. Za kazdym razem...to troche tak jakby czuc, ze cokolwiek sie nie powie bedzie nieadekwatne. Przez to, ze tyle razy wyzwal mnie od bezmozgowcow. Za kazdym razem mam wrazenie ze on slucha tego co mowie i probuje ocenic. Czuje sie jak na maturze. A innego dnia potrafi powiedziec- jestes taka madra, to mi w tobie bardzo imponuje. Zwariowac mozna. Jesli juz to sie nie stalo (usmiech przez lzy).
Ja nie znosze cichych dni, moze dlatego ze w moim rodzinnym domu byly na porzadku dziennym. Moj maz tez sie obraza. Zauwazylam, ze mnie mozna zwyzywac od roznych, ale jak tylko ja cos powiem do mojego meza, przykladowo- ze powinien inaczej sie zachowac, obraza sie i mowi- "tak, ja powinienem umrzec, wtedy wszyscy byliby zadowoleni". Po czym wychodzi do drugiego pokoju. Ostatnio obrazil sie bo robialam sobie cos do jedzenia w kuchni, a on wlasnie tez cos chcial sobie przygotowac. Powiedzialam ze przeciez ma jeszcze mnostwo miejsca do dyspozycji bo kuchnia duza, ale on powiedzial ze juz nie chce jesc , ze mu zepsulam wieczor , a byl w dobrym humorze, plus oczywiscie porcja wyzwisk. Poszedl do siebie. A ja durna...Jak zwykle w takich sytuacjach- poszlam za nim i nie tyle ze go przeprosilam, ale zaczelam prosic zeby wrocil do kuchni, zeby sie nie obrazal. Zawsze tak reaguje. Nawet jak nie ma w tym mojej winy. Nie wiem dlaczego. |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Czw Wrz 03, 2009 21:41 Temat postu: |
|
|
Niko - ja robiłam tak samo. Prosiłam, chodziłam za nim, mimo, ze nie czułam się winna. Bardzo bolało mnie, że mnie odrzuca. Jeszcze bardziej bolało, że jak łapałam za rękę i namawiałam do zgody, to mnie odtrącał.
Też nigdy nie przyjął ode mnie żadnej krytyki w pozytywnym sensie. Po prostu nie szło się z nim nie zgodzić. Jak dziecko, zawsze musiał mieć rację. Wiedział lepiej, co powinnam zjeść, jak ubrać się do ślubu. Sam dowalał się do ludzi, był zaczepny, niby to był rodzaj dowcipu, ale stawiał na baczność, trzeba było się bronić. Ale jemu nie wolno było nic powiedzieć. Mnie nie wolno było zwłaszcza. Próba przeciwstawienia kończyła się awanturą. Za wszystko byłam odpowiedzialna - za przepalające się żarówki też. Dziś byłam winna temu, że popołudniowe zajęcia z tańca córki są w "jego" dzień (knułam to z instruktorką całe wakacje zapewne).
Straszne było uświadomienie sobie, że przestałam lubić urlopy - dwa tygodnie pod ciągłym obstrzałem bez możliwości schowania się w innym pokoju! Od rana do nocy na otwartym polu, bez kryjówki. W domu uciekałam w pracę, szukałam dziecku zajęć poza domem, byle tylko nie trafić na wojenną ścieżkę.
Jak sobie przypomnę mój stan z małżeństwa, to w ciągu dnia była to apatia, a w nocy bezsenność. Niby awantury zdarzały się od czasu do czasu, ale ja byłam po prostu zmęczona schodzeniem z drogi, uważaniem na każde słowo. Myślałam, że to efekt zmęczenia pracą i stresem. A teraz wiem, że praca mnie ratowała.
Najgorsze jest to, że rozwód z uwagi na dziecko nie uwolni mnie od jego humorów. Najbardziej boję się, by córka nie zajęła mojej pozycji.
No i chyba w filmach jest tylko tak, że gdy odchodzi się od męża czuje się taką czystą radość. Przynajmniej w moim przypadku jest wielki żal, bo przecież były tez jasne strony małżeństwa. Może coraz mniej zauważalne, ale były i trudno mimo wszystko przestać kogoś kochać. Było tak jak piszesz - raz był zły, ale potem dobry. Jakby bił, pił - można by powiedzieć żeby poszedł w diabły i nie mieć wyrzutów sumienia. A najgorsze jest to, że oni chyba nie rozumieją, jak wiele bólu zadawali swoim postępowaniem. Jak czasem próbowałam rozmawiać z moim mężem, to tak jakbyśmy rozmawiali o dwóch rzeczywistościach, u mnie był negatyw, u niego kolorowe zdjęcie. Po prostu obłęd. Trzeba pomocy innych ludzi, by pomogli wszystko poukładać w głowie i uświadomić, że coś przekroczyło już normy. Bo w naszym przypadku normy były w lykrą. Poszerzały się i poszerzały. |
|
Powrót do góry |
|
 |
nika1
Dołączył: 25 Sie 2009 Posty: 26
|
Wysłany: Czw Wrz 03, 2009 23:17 Temat postu: |
|
|
Urlopy- tak ja mam dokladnie to samo. Wszedzie razem i zero oddechu. Zwykle najwieksze napiecie u mojego meza wystepuje w dniu wyjazdu. Objawia sie to zwiekszona nerwowoscia. Nie to spakowalam, nie tak spakowalam, spoznimy sie, nie tam poszlam, nie wystarczajaco szybko wyjelam bilety z torebki....A pozniej juz w hotelu kiedy ja jestem totalnie roztrzesiona- przytula sie i mowi -jak ja cie kocham i jestem taki szczesliwy ze jestesmy tu razem.
Tak, gdyby ciagle bil to wszystko byloby o wiele prostsze. Bez wyrzutow sumienia, bez zwlekania.
Jak twoj maz zareagowal na wiadomosc ze chcesz rozwodu? Zdziwienie? Obietnica poprawy? Czy jak juz podjelas decyzje to potrafilas w niej wytrwac? Czy tez odchodzilas od niej wielokrotnie?
Ja jednak chcialabym odejsc. Ale zupelnie sobie nie wyobrazam jak to zrobic. Jak mu to powiem? Przeciez on pewnie padnie na kolana, polozy sie na podlodze, bedzie szlochal. Jego cale zycie toczy sie wokol mnie. Nawet nie wiem czy on potrafi beze mnie istniec. I co z tymi wszystkimi wspolnymi miejscami? Wspolnymi powiedzeniami? Przezyciami? Nie wiem skad mam wziac sily. A jednoczesnie wiem ze czas ucieka i to tylko takie marnowanie zycia. A polaczyla nas taka wielka milosc. Ale on zabijal ja powoli, systematycznie, kazdego dnia. Teraz juz odczuwam tylko przywiazanie. Chyba.
Jakie pytanie trzeba sobie zadac zeby wiedziec ze juz sie kogos nie kocha?
Nie wiem czy dobrze zrozumialam to co napisalas o leku przed tym ze Twoja corka wejdzie w Twoja role. Czy chodzilo o to ze przejmie ten wzorzec zwiazku w przyszlosci? Jesli tak, to mysle ze nie powinnas sie martwic. Corka jest jeszcze mala, jeszcze zdazysz wszystko naprawic. Ja niestety przejelam na siebie los mojej mamy. Ale to dlatego ze patrzylam na to wszystko przez caly okres dorastania. Nigdy tez nikt nie powiedzial mi ze moze byc inaczej. Tata zawsze mowil ze we wszystkich malzenstwach jest podobnie, tylko wszystko odbywa sie w czterech scianach. Teraz po latach, kiedy juz sie uspokoil i kiedy mu juz wybaczylam opowiedzialam mu o mojej sytuacji. Po pieciu latach mojego malzenstwa moi rodzice dowiedzieli sie prawdy. No i coz. Tata powiedzial- dziecko w kazdym malzenstwie zdarzaja sie sprzeczki, staraj sie bardziej sprzatac, lepiej gotowac, idz na kompromisy. A moja mama, ktora zawsze byla poniewierana przez ojca stwierdzila ze maz jest potworem, ale z czasem mozna sie przyzwyczaic.... Ehhh... Mama nigdy nie walczyla o siebie. Cierpiala ale nie miala mozliwosci by odejsc i zaczac nowe zycie. Dlatego nigdy nie nauczyla mnie ze trzeba walczyc o swoje, ze powinno wymagac sie szacunku, ze sa szczesliwe zwiazki gdzie ludzie sie nie kloca, a jesli nawet to klotnie przebiegaja w zupelnie inny sposob.
Mysle ze Ty juz wiesz jakie "madrosci zyciowe " przekazac swojej corce i ze ona nigdy nie powtorzy Twojego bledu. |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Pią Wrz 04, 2009 6:25 Temat postu: |
|
|
Opisałaś moje wyjazdy na urlop. Tylko mój mąż nigdy nie przepraszał. Miał trudności z okazywaniem uczuć (jak twierdził) - więc nigdy nie przytulił, nie pocałował, nie kupił kwiatów.
Odeszłam raz a dobrze. I dopiero wówczas, gdy zmotywował mnie do tego ktoś inny. Mój wieloletni przyjaciel zauważył, że w moim małżeństwie nie jest dobrze, przez lata się nie wtrącał, bo małżeństwo rzecz święta. Ale dostrzegł, że nie jestem szczęśliwa. Jak to mi zasugerował, że chyba nie jest dobrze, pękłam i w końcu przed nim się otworzyłam i wszystko opowiedziałam. Był zaskoczony, bo nie spodziewał się, że było aż tak źle. Ja nie wytrzymywałam napięcia, które mąż stwarzał w domu. Twój mąż potrafił przeprosić, mój odrzucał mnie wyrywał się, groził sam rozwodem. A ja nie wiedziałam co zrobić - miałam ochotę umrzeć, ale nie mogłam, bo było dziecko. Ileś razy (10?) pocięłam się nożem po awanturach - blizny zostawały na jakiś czas. Wiem, że nie ma się czym chwalić, ale myślę, że pokazuje to jak bardzo było źle. Radziłam sobie z kontraktami za miliony, a nie umiałam poradzić sobie z tym, że "zupa była za słona". Problem polegał też na tym, że jestem osoba wierzącą. Rozwód praktycznie nie wchodził w grę. Dla mnie była to sytuacja bez wyjścia.
Gdy jednak komus wszystko opowiedziałam, sama byłam tym przerażona. Decyzję podjęłam na urlopie za granicą. Zobaczyłam tłumy szczęśliwych emerytów, chodzących pod rękę, zadowolonych z życia. A ja na tym urlopie byłam znowu wygaszona, znowu odpowiedzialna za brak długopisu, za to że dżem jest czerwony, ale nie z tego co trzeba itd. Poprosiłam mailem o pomoc kolezanki w umówieniu wizyty do psychologa.
Mój mąż nie walczył o małżeństwo, walczył ze mną. Poczuł się urażony, bo o mnie zaczął walczyć ww. przyjaciel, który przyznał się, że jest we mnie zakochany. Nie było żadnego romansu, ale mój mąż sobie dorobił historię. Co prawda zebrał jakieś zebranie rodzinne, by wygoniono ze mnie szatana, ale na nim ja opowiedizałam w końcu co się działo i moja rodzina poparła mnie.
Mąż w końcu trafił do psychologa. Przeprosił nawet. Ale ja poczułam już smak normalności.
Żal mi go ogromnie. Gdzieś tam w moich postach opisałam moje wyrzuty sumienia. Nie stał mi się obcym człowiekiem.
Psycholodzy (byłam u 4-ech) zgodnie orzekli, że odchodzę stanowczo za późno, że zakres przemocy psychicznej był bardzo szeroki.
Boję się o córkę nie tylko dlatego, ze przejmie moją rolę, ale dlatego, że jak pisąłam, mąż wprowadza już pewne mechanizmy z stosunku do niej (ta sytuacja, gdy dwa dni karał ja odrzuceniem, bo zatęskniła za mamą). Poprosiłam, by przedyskutował to ze swoim psychologiem. Myślę, ze nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo coś takiego rani i wpływa na czyjeś życie.
Szukam też kontaktu z Kościołem. Nie odrzucono mnie. Przeciwnie dostałam wsparcie księdza, który sam stwierdził, że "mże rozwód męzowi też pomoże". Ale potwierdził to o co sama mam żal do siebie - że nie szukałam pomocyy w postaci terapii małżeńskiej.
Myślę, ze nawet gdyby nie pomogła, sprawiłaby, że odeszłabym bez wyrzutów sumienia. |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Pią Wrz 04, 2009 8:01 Temat postu: |
|
|
Dodam, że też moja rodzina nie dała mi pozytywnego wzorca, ale moi rodzice nie wyniszczali się na wzajem. I to moja mama była raczej ta gorsza. Tata nie robił awantur, nie podnosił głosu, był cierpliwy. Moja mama sama teraz mówi, że ma dobrego męża.
Cała moja rodzina widziała, jak traktuje mnie mąż, bo on potrafił się publicznie do mnie tak odzywać. Ciągle krzyczał. Mój tata nieraz mamie się skarżył, że u nas w domu ciągle krzyki i krzyki. Na mnie, na dziecko. Niestety - to mój mąż przejął zachowania swojego ojca (taki narwany choleryk). Ale ze zdwojoną siłą.
Nigdy w mojej rodzinie nie było czegoś takiego jak u mnie w domu. Nigdy żaden facet nie podnosił głosu na kobietę, ani ręki. Może dlatego mogę liczyć na wsparcie rodziców i dalszej rodziny.
U mnie dziecko nie pomogło. Swoje uczucia przerzucił na dziecko. Ja stałam się zwiększonym zespołem funkcji. Stawiał przede mną jeszcze więcej oczkiwań, stałam się dodatkowo w jego mniemaniu złą matką (bo wszystko robiłam w jego ocenie źle).
Teraz gdy jestem w innym związku, widzę róznicę. Twoi rodzice mają rację w jednym, prawdopodobnie wszyscy się kłócą - ale jest ogromna różnica. Gdy pokłócę się z moim obecnym facetem, coś z tego wynika. Kłótnia czegoś dotyczy, prowadzi do tego, że dochodzimy do rozwiązania. Załatwiamy problem, kłótnia trwa krótko, kończy się podsumowaniem, przytuleniem. Nazwałabym to gwałtowniejszą wymianą zdań, ale nie ma obrażania się, nie ma poniżania drugiej strony, wyzwisk. Mówimy sobie potem szczerze, nie rób tego więcej, bo mnie to boli, irytuje czy coś tam i staramy się potem tego nie robić. Jest ogromna różnica. To są kłótnie, które nie wyniszczają.
Myślę, że jest podstawowa różnica między nami. Mój mąż raczej mnie nie kochał. Twierdzi, że tylko tego nie okazywał. W zasadzie z mojego punktu widzenia - jak jest różnica między nie kochaniem i nie okazywaniem tego?
Porozmawiaj z psychologiem, bo może Twój związek jeszcze jest do odratowania. My możemy opowiedzieć o sobie, pożalić się, dać wsparcie, okazać zrozumienie, ale nigdy nie doradzimy, co zrobić. Bo większość z nas sama szuka odpowiedzi na swoje pytania i oczekuje pomocy  |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|