 |
Forum na temat przemocy w rodzinie Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" IPZ PTP www.niebieskalinia.pl
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
aduk
Dołączył: 04 Cze 2010 Posty: 17
|
Wysłany: Pon Cze 07, 2010 13:18 Temat postu: za łatwo poszło? |
|
|
Witam
Najpierw chciałam się przywitać oficjalnie choć forum jest mi bliskie od niemal roku. Dzięki Wam przestałam się łudzić że mąż to trudny charakter, skopane dzieciństwo, stres itp...
13 lat z klasycznym przemocowcem - co prawda "tylko" psychicznym bez problemu alkoholu czy bicia ale i tak wystarczy.
O odejściu myslałam od wielu lat ale sama chyba szukałam wymówek, choć intuicja mi krzyczała że to nienormalne, że krzywdzi dzieci, że nie tylko jego dobro sie liczy...
Mamy 2 synów (13 i 7 lat) i po kolejnej demonstracji władzy (a dokładniej wyzwiska, kary itp za to że bardzo udanie nasladowali tatusia "przy ludziach") kiedy szukałam w sieci sposobu jak do tego człowieka dotrzeć że robi tym dzieciom krzywdę - trafiłam na to forum. I tam pierwsze co to przeczytałam opis sprawcy przemocy - tylko dopisac imię i on jak żywy...
Od razu mu to pokazałam - jego reakcja tylko mnie utwierdziła w przekonaniu że to napewno TO. w każdym razie powiedziałam że dłużej tak nie może być i jeśli chce ratowac rodzinę to ma się zacząć leczyć - oczywiście deklaracje, przeprosiny, obietnice...
ale że akurat zbliżały się dawno zaplanowane wakacje na które najbardziej czekały dzieci sprawa miało to być początkiem nowego...
ale nie było i w końcu może w mało subtelny sposób bo w rocznicę ślubu powiedziałam mu ze to nasza ostatnia rocznica i chcę odejść... (odwazyłam się dzięki temu co się tu dowiedziałam choć nie starczyło mi tej odwagi żeby odbijac piłeczkę ataków na moje przerośnięte ambicje, na niedocenianie jego pracy itp i na to żeby powiedzieć że to juz decyzja ostateczna bo aż taka silna jeszcze nie byłam) - poprosił o czas do końca roku... zgodziłam się żeby miec czyste sumienie że mu dałam ostatnią szansę (choć decyzję juz podjęłam, napisałam nawet pozew rozwodowy - mi chyba ten czas tez był potrzebny na utwierdzenie się i zaplanowanie kolejnych kroków)
i w nowy rok wróciłam do tematu - tym razem odważnie że decyzję podjęłam i odchodzę - on widząc ze juz nie powalczy zupełnie spokojnie się zgodził, zaproponował samochód, powiedział ile może dac dla dzieci, że chce miec z nimi kontakt, zaoferował pomoc w przeprowadzce... jedynym warunkiem było że on zostaje w mieszkaniu. Ponieważ mieszkał w nim przed ślubem i defakto mimo współnoty mieliśmy osobne konta i do wykupu tego mieszkania ja nie dołożyłam grosza honorowo się zgodziłam. Ponieważ tak spokojnie to wszystko potraktował i nie chciał robić problemów uznałam że nie będę się szarpać z orzekaniem winy - złożyłam więc pozew bez orzekania i wyprowadziłam się do rodziców zabierając tylko najpotrzebnniejsze rzeczy (zgodził się je przechować do czasu jak znajdę mieszkanie)... napisałam też w pozwie że się zrzekam praw do mieszkania.
Ledwo się za nami drzwi zamkneły zaczął robić generalny remont (na który za "moich" czasów nigdy nie było pieniędzy czasu potrzeby ale trudno się mówi...). Bolało nie powiem ...
Ale ja nadal wspaniałomyślnie nie chcąc zadrażniac sprawy przed rozwodem nie upominałam się o ppieniądze na dzieci... bo remont, a ja póki u rodziców to dam radę... uprzedziłam go tylko że jego propozycja 500 zł na 2 dzieci jest śmieszna i ja chce 1000 - oczywiście nie miał czelności uznać że nie mam racji ale żeby jego było na wierzchu w odpowiedzi dał że 800. i bardzo się oburzył jak na sprawie ja nadal chciałam 1000 - koniec końców staneło na jego bo ja przeciez mieszkam u rodziców więc mnie życie nic nie kosztuje (co nie jest prawdą) a on TAKĄ KASĘ w remont wpakował że nie jest w stanie więcej płacić....tak argumentował na pytanie dlaczego uważa że tysiąc to za dużo.
ale rozwód dostałam.. praw mu tez nie chciałam ograniczać... bo jednak dzieci są z nim związane a nie spodziewałam się raczej wybuchu ojcowskich uczuć...więc kontakty sporadyczne...
No i po wszystkim nasze kontakty jakby znormalniały - zero spięć, chętny do pomoc itp... a nawet przegięcia w stylu wpadania / zapraszania na kawę, prośby o zrobienie zakupów (z jego strony oczywiście)... w każdym razie mimo iż miałam poczucie że za dużo odpuściłam zaczęłam się czuć jak idiotka która dała rozwód to był tylko po to żeby jemu się wygodniej mieszkało i odpadły nieliczne obowiązki rodzinne. Ale nie miałam odwagi tego przeciąć... liczyłam że po znalezieniu nowej "ofiary" da mi spokój... Oczywiście dzieci na parę godzin brał, tyle żeby nie zdażyły zgłodnieć, oczywiście to On decydował kiedy ich ten zaszczyt spotka, zdarzyło sie że się umówił i synem ale przyimprezował i nie przyjechał a tłumaczył się że paliwa nie ma - więc cala złośc i rozczarowanie skupiły się na mnie bo przeciez nie chce go zawieźć do taty... tu miałam odwagę wygarnąć co o tym myslę....ostatnio o 10 rano sms że po pracy skoczy na obiad, potem odbierze małego a o 16 30 ja mam przyjechać po niego - dodam że pracę końcy o 15:30 - aż się spytałam czy zdazą do domu dojechać....taki pomysł miał i to że te pół godziny to dla mnie tylko strata czasu bo nawet zakupów nie zrobić to co... i takie drobiazgi na kazdym kroku - cały czas czuję władzę Pana
A teraz chcę kupić mieszkanie a zdolność kredytowa mam raczej mniejszą niż większą zapytałam czy w ramach podziału majątku którego w zasadzie nie było mógłby mi jednak dać troche pieniędzy tak chociaz na wkłąd własny...i się zaczęło... że jak ja to sobie wyobrażam że nie tak się umawialiśmy, że jak on (!!!) mi dał rozwód to ja teraz zaczynam rękę wyciągać o kasę, i wogóle to skąd on miałby je niby wziąć po takim remoncie ma przeciez ujemny stan konta co ma pożyczać? kredyt brać?
ale jak chcę wojny to proszę bardzo - on mnie spłaci ale do gardła mi skoczy itp... dodałam jeszcze argument że przeciez dla dzieci to mieszkanie ale gdzież tam... i jeszcze że ja widac mam jakieś wysokie ambicje odnośnie tego mieszkania skoro chce wykończone i 3 pokoikowe!!! mało tego miał jeszcze pretensje że do niego dzwonię jak on ma wolny weekend (wyjechał w góry prawdopodobnie z nową ofiarą) i że teraz to zagramy na jego zasadach i on będzie sędzią... (czyli znowu klasyczne zastraszanie i demonstracja władzy)...
Ja myslałam że już jestem poza jego wpływem ale niestety dałam się złamać powiedziałam że jak on tak to niech się wypcha...ale nieeeeee on teraz sam zadecyduję czy się wypcha...
I mam problem....
bo z jednej strony jakby się "oczyściło" i teraz czuję że rozwód miał sens, że on to zero nie warte jednej mysli...
ale z drugiej mam ochotę mu wygarnąć że to nie on mi łaskę z rozwodem zrobił, że mógł mięc orzeczenie winy, odebranie praw, i w porywach nawet sprawę karną, że powinien się wstydzić że pozwolił mi odejść z dziećmi tak bez niczego (no przepraszam oddał mi wszystkie graty które uznał za zbędne) a nie się chełpić wyremontowanym mieszkaniem
Czy to tylko dlatego że wie że jak założę sprawę o podział to będzie musiał mi połowę spłacić i chce mnie zastraszyć ?
Jutro mamy się spotkać... a ja nie wiem co robić...
Nie chce się szarpać z tym podziałem bo po pierwsze koszty, a po drugie czas... i tak po prawdzie to pewnie dam radę i bez jego łąski (wiem wiem żadna łaska) ale i nie mam ochoty dawać mu satysfakcji że znowu wygrał
I żeby mało tego było to pracujemy w jednej firmie...
wiedziałam że za lekko poszło...
może za bardzo poluzowałam za cel stawiając sobie pozbycie się drania, nie zależnie od ceny?
czy nie... |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Pon Cze 07, 2010 23:16 Temat postu: |
|
|
Hej - mam podobne doświadczenia.
Myślę, że działa podobny schemat. Nauczyłyśmy się schodzić z drogi dla swiętego spokoju, a oni nauczyli się brać i uważać, że wszystko im się należy.
Ja mojemu mężowi też zostawiłam praktycznie wszystko, a po roku wygarnął mi, że zabrałam suszarkę do włosów - chociaż jest ... prawie zupełnie łysy. (zresztą suszarkę dostałam od mojego taty na urodziny).
Nic nie poradzimy - jak byś nie przeprowadziła tego rozwodu, nie byłoby nigdy dobrze. Nie ma co żałować. Trzeba patrzeć do przodu.
Widać, że facet nie ma honoru. Więc nie masz kogo żałować.
Ja często słyszę o rozejściach, gdzie facet wspaniałomyślnie oddaje żonie mieszkanie, by miała gdzie zamieszkać z dziećmi - i wcale nie chodzi tu o sytuacje, gdy on jest winien rozpadu małżeństwa. Czy przypominasz sobie taki schemat na naszym forum? Nie - u nas ON musi o siebie zadbać. Tak jak musiał dbać o siebie w związku.
Mój mąż o mnie nie dbał. Nie był czuły, troskliwy, nie obsypywał komplementami i podarunkami, ale ciągle miał roszczenia. Sposób jaki podzielił majątek był adekwatny do tego jak mnie traktował.
Myślę, że w przypadku zerwania związku z przemocowcem najwięcej można wynegocjować z nim zaraz po zerwaniu, kiedy czuje jeszcze się temu w jakiś sposób winien - potem już na tyle się usprawiedliwi, że zacznie znowu walczyć i to jeszcze bardziej zaciekle niż w małżeństwie.
Jesteś wolna i ciesz się z tym. Walcz o nowe życie i nie wracaj do tego, co było, bo już nic nie zmienisz. Wiem, że łatwo się to pisze. Ale to chyba rzeczywiście najlepsze rozwiązanie iść teraz na przód. Nie daj się dalej wykorzystywać. Macie już ten podział oficjalnie zrobiony? |
|
Powrót do góry |
|
 |
mgrabas
Dołączył: 09 Sie 2008 Posty: 1516
|
Wysłany: Wto Cze 08, 2010 1:16 Temat postu: |
|
|
myślę, że wojna nie ma sensu, sens ma tylko dobro _________________ Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela. |
|
Powrót do góry |
|
 |
aduk
Dołączył: 04 Cze 2010 Posty: 17
|
Wysłany: Wto Cze 08, 2010 9:42 Temat postu: |
|
|
Ja tez uważam że wojna nie ma sensu i to przecież nie ja jej chcę.
Też sobie tak tłumacze że ile dla niego znalczyłam tyle mi dał łaskawca - i gdzieś tu ktoś fajnie napisał że przemocowiec nie kocha tylko ma...
i skoro dzieci nigdy dla niego nie były ważne to dlaczego raptem miałoby się to zmienić?? szkoda tylko że one jeszcze tego nie rozumieją...
szkoda tych lat tylko zmarnowanych ale z drugiej strony ile jeszcze przede mną
MMS bardzo trafnie to opisałaś - u mnie to wyglądało dokładnie tak samo - dla niego tylko on i jego dobro jest wazne... i chyba nie ma co liczyć na ludzkie uczucia z jego strony....
Podziału nie mamy bo on w swojej bezczelności liczy na to, że za akt notarialny którym się zrzeknę tego mieszkania ja zapłacę bo on przeciez remont zrobił... ale niedoczekanie....az taka wspaniałomyślna nie będę...
I masz rację najgorsze już za nami - teraz do przodu trzeba iść...
Dziękuję za dobre słowa... |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Wto Cze 08, 2010 10:26 Temat postu: |
|
|
A czy przypadkiem tego remontu ze wspólnego majątku sobie nie zrobił??? |
|
Powrót do góry |
|
 |
aduk
Dołączył: 04 Cze 2010 Posty: 17
|
Wysłany: Wto Cze 08, 2010 10:33 Temat postu: |
|
|
No ze wspólnego teoretycznie ...
ale nigdy nie powiedział "nasze" mieszkanie
konta tez mieliśmy osobne... a ponieważ podział wydatków polegał na tym że on opłaty a ja "życie" to tyle mi się należy... bo przeciez do mieszkania się nie dokładałam tylko mieszkałam "za darmo"
Ech szkoda gadać... |
|
Powrót do góry |
|
 |
MMS
Dołączył: 22 Sie 2009 Posty: 179
|
Wysłany: Wto Cze 08, 2010 10:55 Temat postu: |
|
|
Porozmawiaj z prawnikiem - moim zdaniem masz roszczenie o zwrot części tego co wydał na remont. Nie ma znaczenia, że są osobne konta, jeżeli była wspólność majątkowa. |
|
Powrót do góry |
|
 |
aduk
Dołączył: 04 Cze 2010 Posty: 17
|
Wysłany: Wto Cze 08, 2010 11:13 Temat postu: |
|
|
jejku
jak on mi nie chce dać nawet części (nie mówiąc o połowie) kasy za samo mieszkanie to juz sobie wyobrazam co by było gdybym jeszcze chciała za remont go rozliczać...
Bo się umawialiśmy że on bierze mieszkanie... (no nie da się ukryć że początkowo się zgodziłam) a jak on (!!!) mi dał rozwód to zmieniam zdanie tak?
zobaczymy... |
|
Powrót do góry |
|
 |
aduk
Dołączył: 04 Cze 2010 Posty: 17
|
Wysłany: Pon Cze 14, 2010 14:02 Temat postu: |
|
|
Wygląda na to że problem ze spłatą udało się załatwić a przynajmniej dogadać
Ale nadal rozmyślam nad tym czy dobrze robię w sprawie kontaktów z dziećmi - jak pisałam eks ma nieograniczone prawa wobec dzieci, zapis odnośnie kontaktów "luźny" tzn mamy je sami ustalać. oczywiście nie jest zbyt wyrywny - starszy syn spędza z nim (a w zasadzie w jego obecności) - spotykają się na treningach, czasem młody u niego nocuje.
A młodszy "skazany" jest na łaskę bo niestety nie jest na tyle bezobsługowy że wystarczy być. I tata go czasem odbiera z przedszkola i godzinę spędzają "razem" (tata odpala komputer dziecko gra) czasem zabierze go na pól dnia... Ale nic się nie zmieniło jeśli chodzi o pokazywanie władzy - cały czas jest rozkaz, poniżanie, zero szacunku i co mnie najbardziej wkurza karanie dziecka za toże robi dokładnie to samo co ojciec "bo on ma 7 lat" oczywiście żadne argumenty że to jest najgorsza opcja wychowawcza dawać zły przykład i potem za to karać nie docierają...
I o ile starszemu mogę tłumaczyć mechanizmy przemocy, pozwolić decydować w pewnych kwestiach bo on rozumie że to nie tak powinno być, tak z młodszym jest problem że jest przywiązny do ojca, że te wszystkie przykrości mu wybacza, że ciągle chce się z nim spotykać... Młodszy jest tzw "trudnym dzieckiem" bo bardzo emocjonalnie reaguje, jest bardzo ambityny, nie znosi porazek, często przejawia agresję (głownie słowną ale i fizyczna się zdarza) wobec innych i ja wiem że to po pierwsze naśladowanie wzorca a po drugie chyba jakiś sposób samoobrony - zanim mnie ktoś skrzywdzi to ja jego... normalnie mam wrażenie że w nim widze eksa w wersji mini - jakby teraz chciał przejąć jego rolę w rodzinie.
wkłądam dużo pracy w to żeby mu wykorzeniać te zachowania, tłumaczę, zachęcam do szukania "pokojowych" rozwiązań, próbuję znajdować przyczynę a nie tylko karać za skutek, rozmawiam, walczę ze sobą żeby robić to na spokojnie bez złych emocji i zaczyna to dawać jakieś efekty po czym spędza dzień z ojcem i zaczynamy od nowa...
chwilami zastanawiam się czy skłonność do bycia przemocowcem nie jest dziedziczna?
Jak sobie z tym radzić ? |
|
Powrót do góry |
|
 |
mgrabas
Dołączył: 09 Sie 2008 Posty: 1516
|
Wysłany: Pon Cze 14, 2010 14:36 Temat postu: |
|
|
aduk napisał: | Wygląda na to że problem ze spłatą udało się załatwić a przynajmniej dogadać
Ale nadal rozmyślam nad tym czy dobrze robię w sprawie kontaktów z dziećmi - jak pisałam eks ma nieograniczone prawa wobec dzieci, zapis odnośnie kontaktów "luźny" tzn mamy je sami ustalać. oczywiście nie jest zbyt wyrywny - starszy syn spędza z nim (a w zasadzie w jego obecności) - spotykają się na treningach, czasem młody u niego nocuje.
A młodszy "skazany" jest na łaskę bo niestety nie jest na tyle bezobsługowy że wystarczy być. I tata go czasem odbiera z przedszkola i godzinę spędzają "razem" (tata odpala komputer dziecko gra) czasem zabierze go na pól dnia... Ale nic się nie zmieniło jeśli chodzi o pokazywanie władzy - cały czas jest rozkaz, poniżanie, zero szacunku i co mnie najbardziej wkurza karanie dziecka za toże robi dokładnie to samo co ojciec "bo on ma 7 lat" oczywiście żadne argumenty że to jest najgorsza opcja wychowawcza dawać zły przykład i potem za to karać nie docierają...
I o ile starszemu mogę tłumaczyć mechanizmy przemocy, pozwolić decydować w pewnych kwestiach bo on rozumie że to nie tak powinno być, tak z młodszym jest problem że jest przywiązny do ojca, że te wszystkie przykrości mu wybacza, że ciągle chce się z nim spotykać... Młodszy jest tzw "trudnym dzieckiem" bo bardzo emocjonalnie reaguje, jest bardzo ambityny, nie znosi porazek, często przejawia agresję (głownie słowną ale i fizyczna się zdarza) wobec innych i ja wiem że to po pierwsze naśladowanie wzorca a po drugie chyba jakiś sposób samoobrony - zanim mnie ktoś skrzywdzi to ja jego... normalnie mam wrażenie że w nim widze eksa w wersji mini - jakby teraz chciał przejąć jego rolę w rodzinie.
wkłądam dużo pracy w to żeby mu wykorzeniać te zachowania, tłumaczę, zachęcam do szukania "pokojowych" rozwiązań, próbuję znajdować przyczynę a nie tylko karać za skutek, rozmawiam, walczę ze sobą żeby robić to na spokojnie bez złych emocji i zaczyna to dawać jakieś efekty po czym spędza dzień z ojcem i zaczynamy od nowa...
chwilami zastanawiam się czy skłonność do bycia przemocowcem nie jest dziedziczna?
Jak sobie z tym radzić ? |
przejmowanie wzorców niestety jest dziedziczne, to się nazywa dziedziczenie społeczne...
ale wszystko można zmienić, zastąpić nowymi wzorcami _________________ Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela. |
|
Powrót do góry |
|
 |
aduk
Dołączył: 04 Cze 2010 Posty: 17
|
Wysłany: Pon Cze 14, 2010 14:41 Temat postu: |
|
|
Czyli mogę mieć nadzieję że mój wysiłek nie zostanie zburzony nawet jesli ktoś kto chce to zburzyć ma tak silny wpływ na małego?
Jak przekonać małego człowieka że to co robi tata jest złe? wystarczy mój dobry przykład? |
|
Powrót do góry |
|
 |
mgrabas
Dołączył: 09 Sie 2008 Posty: 1516
|
Wysłany: Pon Cze 14, 2010 14:47 Temat postu: |
|
|
aduk napisał: | Czyli mogę mieć nadzieję że mój wysiłek nie zostanie zburzony nawet jesli ktoś kto chce to zburzyć ma tak silny wpływ na małego?
Jak przekonać małego człowieka że to co robi tata jest złe? wystarczy mój dobry przykład? |
dziecko uczy się automatycznie, przez naśladownictwo
dopiero później będzie w stanie świadomie zmieniać złe wzorce na dobre _________________ Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela. |
|
Powrót do góry |
|
 |
aduk
Dołączył: 04 Cze 2010 Posty: 17
|
Wysłany: Pon Cze 14, 2010 15:01 Temat postu: |
|
|
No to trudne wyzwanie przed moim chłopczykiem - mając dwa tak odmienne wzorce...mam nadzieję że teraz gdy tych toksycznych będzie miał duuuuużo mniej szybciej doceni te normalne relacje...
Dobija mnie świadomość że poniekąd sama mu taki trudny start zafundowalam...
I ciągle nie wiem czy dobrze robię przyjmując taką postawę, że mówię że to co robi tata jest złe, że podważam jego autorytet (?), krytykuję metody - wszędzie mówią że nie można źle mówić o drugim rodzicu ale czy to obowiazuje również wobec przemocowców? |
|
Powrót do góry |
|
 |
mgrabas
Dołączył: 09 Sie 2008 Posty: 1516
|
Wysłany: Pon Cze 14, 2010 16:02 Temat postu: |
|
|
aduk napisał: | No to trudne wyzwanie przed moim chłopczykiem - mając dwa tak odmienne wzorce...mam nadzieję że teraz gdy tych toksycznych będzie miał duuuuużo mniej szybciej doceni te normalne relacje...
Dobija mnie świadomość że poniekąd sama mu taki trudny start zafundowalam...
I ciągle nie wiem czy dobrze robię przyjmując taką postawę, że mówię że to co robi tata jest złe, że podważam jego autorytet (?), krytykuję metody - wszędzie mówią że nie można źle mówić o drugim rodzicu ale czy to obowiazuje również wobec przemocowców? |
myślę, że to błąd... _________________ Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela. |
|
Powrót do góry |
|
 |
rafik0674
Dołączył: 11 Kwi 2010 Posty: 26
|
Wysłany: Pon Cze 14, 2010 18:03 Temat postu: |
|
|
Ja osobiście to jak bym odszedł i był by rozwód od dał bym wszystko i zostawił tak jest nie chcę nic jeśli nie uda się nic naprawić .
Wiem że kocham żonę i dzieci ale nie uważam się za idiotę za którego uważa mnie moja żona .
Nie wyobrażam sobie związku gdzie wiecznie zupa jest zasłona to znaczy wszystkiemu jestem winy .
Ale to czas pokaże jak już zdecydował bym się na ten krok to nie chcę nic . |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|