 |
Forum na temat przemocy w rodzinie Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie "Niebieska Linia" IPZ PTP www.niebieskalinia.pl
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
kaszcze
Dołączył: 31 Sty 2010 Posty: 363 Skąd: Dąbrowa Górnicza
|
Wysłany: Pon Wrz 06, 2010 21:15 Temat postu: |
|
|
skontaktowałaś się z Marysią? jak podpowiadał Echnaton....
potrzebujesz pomocy psychologa...
możesz Młodego wziąć na spacer ( trochę dłuższy ) i podejść do Ośrodka Interwencji Kryzysowej...zapniesz go tam może w jakimś bezpiecznym miejscu....może masz jakąś przyjaciółkę lub koleżankę, która mogła by pójść z tobą...a może udałoby ci się namówić na taką wizytę Twoją mamę...porozmawiaj z nią o tym jak się czujesz, o tym lęku...
najgorzej by nie popaść w depresję... a może to już początek tego stanu...depresję da się leczyć, ale trzeba mieć tego świadomość...
bobo -to co i jak piszesz, patrząc na odstępy czasowe pokazuje, że raz jesteś silną , pewną siebie osobą, pełna energii i wigoru ( szukasz mieszkania, zakładasz firmę ) i niemal zarażasz ludzi tym entuzjazmem, po czym następuje czas załamania, bezradności, bezczynności i nie widzisz możliwości wyjścia nawet z domu - zachowania depresyjne...
są to pewne zachowania, które mógłby zdiagnozować fachowiec....pamiętaj nikt nie chce dla Ciebie źle...pozdrawiam _________________ Kasia |
|
Powrót do góry |
|
 |
SmutnySzept
Dołączył: 01 Sty 2010 Posty: 9
|
Wysłany: Nie Wrz 12, 2010 15:04 Temat postu: |
|
|
Bobo, napisałam Ci prywatną wiadomość
Nie było mnie trochę, dlatego z opóźnieniem  _________________ Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.
-Paulo Coelho |
|
Powrót do góry |
|
 |
bobo
Dołączył: 13 Cze 2010 Posty: 129 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Pią Wrz 17, 2010 12:38 Temat postu: |
|
|
Po krótkiej przerwie jestem ponownie.
To forum już jest niczym mój osobisty pamiętnik - tylko taki z komentarzami
Fajnie, że chociaż popisać sobie mogę.
Za każdym razem, gdy mam napływ silnych emocji, zapisuję myśli na papierze. Potem przepisuję je tu. Chcę, by moje słowa jak najlepiej odzwierciedlały moje uczucia.
Dwa dni temu (środa) również naskrobałam jakieś cztery strony A4 (to były naprawdę duże litery). W tym momencie jednak nawet nie chce mi się tego tu przepisywać... Jestem naładowana kolejnymi emocjami. Negatywnymi niestety. Lepiej będzie, jak po prostu opowiem w skrócie co i jak.
W środę zebrałam się trochę do kupy; dzień wcześniej dostałam zaproszenie na spotkanie w sprawie pracy. Poszłam. Byłam pełna optymizmu, gdyż praca wiązała się z fajnym zajęciem i raczej dobrymi zarobkami. Oczywiście Młody musiał zostać w domu z NIM i nią. Myślałam o tym, co tam się dzieje cały czas ale zacisnęłam zęby i byłam silna.
Na spotkaniu było jako tako. Zarobki były elementem rozczarowania (dla mnie). Nie chodzi o to, że ja się spodziewam nie wiadomo czego ale z jednej strony chcę, by starczyło mi na utrzymanie, a z drugiej z tą pracą wiąże się spora odpowiedzialność, a kwota, jaką panie na spotkaniu mi podały była po prostu śmieszna.
Wróciłam do "gniazdka". Godzinę potem zaczęło się... Znów mu coś nie pasowało; zaczął się kłócić, zastraszać. Nie wiem naprawdę o co konkretnie mu chodziło ale pewnie jak zwykle musiał się wykrzyczeć. Sam kiedyś w oczy mi powiedział, że on tak musi czasem, bo wtedy mu lepiej na duszy się robi(?).
Miałam nadzieję, iż w związku z moimi WIDOCZNYMI staraniami o zatrudnienie, na czym przecież strasznie mu zależy, będę miała znów trochę spokoju. A tu masz ci los!
Załóżmy, że na następny dzień miałabym z rana iść do pracy; nie dałabym rady chyba... Po każdej takiej awanturze jestem wykluczona z życia na minimum 24h.
W rezultacie przepłakałam w ciemnościach cały nieszczęsny wieczór, zastanawiając się, czy warto dalej żyć. Za każdym razem, gdy trochę nad sobą popracuję (udało mi się załatwić jeszcze kilka spraw w zeszłym tygodniu) i jestem zadowolona, nabieram powoli sił, po raz kolejny ON umiejętnie sprowadza mnie tam, gdzie moje miejsce, czyli do piekła.
Najbardziej smuci mnie moja matka, a raczej jej zachowanie, czyli brak j a k i e g o ś zachowania, reakcji. Mocno nad tym myślałam. Dochodzę do wniosku, że jestem jej obojętna. Przykre jest to, że cały czas myślałam, że jej na mnie trochę zależy ale myliłam się...
Przedstawię kilka przykładów.
1). Jakieś dwa miesiące wstecz po kolejnym, barwnym OPR-u, gdy ON wyszedł, a ja zostałam sama w domu, puściły nerwy i rozryczałam się. Czułam, że muszę z kimś pogadać (a co rzadko mi się zdarza). Zadzwoniłam na telefon zaufania; dzwoniłam kilka razy ale wciąż było zajęte. To zadzwoniłam na inny numer - też nic. Byłam sfrustrowana. No to w końcu zadzwoniłam do niej (była w pracy). Przez łzy powiedziałam wszystko, co zaszło. Jak mnie straszył, jak podważał jej autorytet, jak mnie gnębił. Matka wzruszona stwierdziła: "jak tylko wrócę to sobie z nim pogadam, to przecież tak nie może być". Po tej rozmowie było mi trochę lepiej na sercu. Uspokoiłam się nieco.
Wieczorem, gdy wróciła, jak to zawsze jest, rytualnie zasiadła do picia kawy wraz z NIM w kuchni. Rozmawiali. Mnie przy tym jednak nie było - wyszłam z psem. Po moim powrocie udałam się do swojego pokoju i tylko gdy przechodziłam przez przedpokój usłyszałam od niej: "musimy potem pogadać". Gdy ON zasnął przyszła do mnie i zaczęła mówić, że ja się muszę zmienić, iść do pracy, przestać z nim tak kłócić, bo ON przecież chce dobrze itp. itd. ;O Byłam w szoku.
2). Teraz nieco krócej. Muszę przyznać, iż nigdy ale to nigdy, nie przyszła do mnie wesprzeć mnie/pogadać po tym jak na mnie (ON) nakrzyczał. Bo przecież to oznaczałoby, że się z nim nie zgadza czy coś... I z czasem stwierdzam, że w dużej mierze ona się z NIM zgadza. Nie mam pojęcia czy świadomie, czy ją tak przekabacił.
3). Raz po raz zrzuca winę na mnie. Mówi, że to ja muszę odpuścić i się zmienić... Ja jej mówię, że to nie jest takie proste po tylu latach nękania. To ona, że przesadzam z tymi latami. To ja jej, że ona o wielu rzeczach nie wie, bo "najlepsze" zawsze dzieje się, gdy jest w pracy. Ona nie rozumie, że przez NIEGO byłam dwa razy w szpitalu, że przez NIEGO nie potrafiłam się uczyć, że wagarowałam, że bałam się do domu wracać, że zaczęłam mieć problemy w kontaktach z ludźmi, które cały czas się pogłębiają, że często nic mi się robić nie chce, nawet żyć, ba, mówię nawet wprost o tym, że mam myśli "S"... Ja to nie rusza. Uważa, że ze wszystkim przesadzam, że muszę się wziąć w garść i takie tam. W ogóle nie widzi związku miedzy najpierw jego piciem, potem znęcaniem, moimi problemami, które przecież w wieku 13 lat pojawiły się nie wiadomo skąd...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Teraz trochę o dniu dzisiejszym. Przyleciał do mnie, gdy jeszcze byłam w łóżku. Oczywiście, jak ja to mówię "wparzył" do pokoju (o pukaniu to zapomnij!). Jak zwykle przyszedł z pytaniem już słynnym: "co to się z tobą dzieje?". I znów w kółko Wojtek. Mówię mu, że to z nim się dzieje, że wciąż się czepia, krzyczy, że robi to od tylu lat, że już w szkole miałam problemy no itd. A ON swoje: przecież już nie pije, przecież jak pies coś wybrudzi, to normalne, że się czepia, że ze mną coś jest nie tak, że się powinnam leczyć...
Kompletnie do tego człowieka nie dociera, że w ogóle cokolwiek robi źle. Podpiera się innymi, zwala winę na mnie. To ja jestem ta szurnięta, chora, z niczym sobie nie daję rady, z wszystkimi (ponoć) się kłócę, nic nie umiem, wszystko robię źle. A On zachowuje się jak normalny człowiek, postępuje tak, jak powinien. Dla NIEGO znęcanie psychiczne to coś, co nie istnieje. Moje fanaberie.
Idę, idę do tego ośrodka i zajść tam nie mogę. Tak bardzo wątpię, że ktokolwiek mi pomoże. Poza tym ten strach przed światem i ludźmi. Matki nie poproszę, by mi towarzyszyła, bo przecież jakby chciała, to już dawno by coś zrobiła. Lata temu nawet na przymusowe leczenie nie umiała go wysłać, choć ja, jako jeszcze dziecko ją dopingowałam.
Coś mi się wydaje, że nigdy się stąd nie wyrwę. Będę tak czekać, aż ON mnie rozdepcze do końca i taki koniec to będzie dla mnie. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Aga74
Dołączył: 17 Wrz 2009 Posty: 43
|
Wysłany: Pią Wrz 17, 2010 14:35 Temat postu: |
|
|
Przestań, jaki koniec, nawet tak nie myśl. Jak Cię czytam to widzę, że umiesz się jakoś odciąć emocjonalnie od swojej sytuacji i chłodno patrzeć na wszystko-matkę, ojca i swoje położenie. Odwagi życzę! |
|
Powrót do góry |
|
 |
bobo
Dołączył: 13 Cze 2010 Posty: 129 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Pią Wrz 17, 2010 18:26 Temat postu: |
|
|
No dziękuję, dziękuję. Ale mówię prawdę; bo, nie oszukujmy się, wiadomo, jak taki "człowiek" wpływa na drugiego człowieka i mi faktycznie czasem to wydaje się być najlepszym rozwiązaniem. Poza tym jak tak dalej pójdzie, to tak czy siak wsadzą mnie do więzienia za te moje długi - to wtedy co mi za różnica... Chciałam sobie jakoś fajnie życie ułożyć, żeby po tylu latach nękania w końcu odsapnąć, a tu znów okazałam się być słabsza niż mi się wydawało i tatuś podyktował dalsze losy mojego życia.
Na razie się jeszcze trzymam. Co będzie za miesiąc, za pół roku, rok? Nie mam pojęcia. |
|
Powrót do góry |
|
 |
iza1973
Dołączył: 19 Sie 2010 Posty: 74
|
Wysłany: Pią Wrz 24, 2010 10:44 Temat postu: |
|
|
Kochana wytrzymałaś tyle lat ,to o czym to świadczy . Jestes twarda dasz rade . Ja trzymam kciuki . |
|
Powrót do góry |
|
 |
Echnaton Moderator - Współpracownik NL konsultant ds. prawa i procedur

Dołączył: 15 Lis 2006 Posty: 6110 Skąd: Suwałki
|
Wysłany: Sob Wrz 25, 2010 1:24 Temat postu: |
|
|
W Polsce nie ma na szczęście więzienia za długi....
Poza tym, trudno żyć w środowisku, które nie widzi wad innych tylko Twoje wady...do przezwyciężenia przemocy potrzebna jest izolacja od takich ludzi, którzy udając naszych przyjaciół wpędzają nas w sytuacje, w których my jesteśmy winni za całe zło tego świata i innych światów też.... _________________ „lepiej zapal świecę, niż byś miał przeklinać ciemność” |
|
Powrót do góry |
|
 |
jolaleo
Dołączył: 27 Sie 2009 Posty: 137 Skąd: podlaskie
|
Wysłany: Nie Wrz 26, 2010 14:22 Temat postu: |
|
|
Droga Bobo ,takie rozmowy z "synusiami "wyglądają własnie tak jak napisałaś:powinnaś się zmienić Ty właśnie Ty,powinnać MILCZEć!!!Tak MILCZEĆ!!Powinnas ustąpić!!we wszystkim!cały czas to słysze od teściowej nawet wtedy jak przy niej nawalony "synuś"skacze do bicia przy dzieciach i przy niej.Ona jednak twierdzi że przecież on chce być ojcem tylko ja mu nie pozwalam!!
Siedzi u mamy czy tam gdzies w innym miejscu i przysyła mi obraźliwe smsy.Mam już 1200 ale to ja powinnam się zmienić nie on |
|
Powrót do góry |
|
 |
bobo
Dołączył: 13 Cze 2010 Posty: 129 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Nie Wrz 26, 2010 20:06 Temat postu: |
|
|
No widzicie - ile nas, tyle historii ale za to w każdej jest po trosze tego samego...
A u mnie tragedia (znów). Już mi się rzygać chce po prostu. Jestem na maxa przytłoczona tym, co się dzieje. Nie mam pojęcia za co mam się wziąć, od czego zacząć... TEN TYP zaś terroryzuje dom. Tym razem poszło o to, że nie mogę mu dać zaświadczenia o moich dochodach (a raczej ich braku), bo od miesięcy nie mam prowadzonej księgowości, bo zwyczajnie nie mam na nią pieniędzy. Przez to ON nie dostanie jakiegoś tam dodatku czy coś... Mówię mu, że teraz stawia mnie przed faktem dokonanym, mimo, iż od samego początku, gdy znów zaczął mnie nękać (tj. w momencie praktycznie, gdy założyłam firmę) mówiłam mu, by się opanował, bo ponownie będę niezdolna do pracy i do życia samego. Mówiłam, prosiłam... Nie rób tego, czy tamtego... Tzn. nie wypytuj mnie wciąż o wszystko, nie wtrącaj się do moich spraw, zostaw Malucha w spokoju... Ale nie. Gadać to ja se mogę. On ma cały czas wszystko, wszyściutko "gdzieś". Karmi się moją słabością, moimi błędami, wytyka palcem, pogrąża, wini. Ja już mu mówię wprost, że mogę tego nie wytrzymać nerwowo i targnąć się na swoje życie, jak już to kiedyś zrobiłam. Ale ON uważa, że ja specjalnie go straszę, bo myślę, że w ten sposób coś zmienię. A ja naprawdę tak czuję. I w moim domu nikogo to nie obchodzi, że ja poważnie nie mam siły i chęci by nadal żyć. A jak "to" zrobię, to co powiedzą? Już to widzę, jak stoją nad moim trupem i jeden do drugiego rzecze: "ty, ona jednak nie żartowała? ale jaja!".
Zastrasza, że w środę już Malucha nie będę miała... Nie wiem czy to puste słowa, czy za nimi kryje się jakaś prawda. Nie mam pojęcia co ON kombinuje. Obawiam, że będę musiała zwiewać z domu, gdzie pieprz rośnie. Dziś się już spakuję. W ośrodku wciąż nie byłam ale nawet jeśli jakimś cudem tam dojdę, to wątpię, że mnie z młodym przyjmą. A jak nie to pójdę pod most - trudno. Jeszcze żebym jakąś rodzinę miała... Ale nie mam. Ani rodziny ani przyjaciół.
Czasem się zastanawiam, po co kilka lat temu tak mocno starałam się i walczyłam o to, by znów zachciało mi się żyć. Mimo wszystko. A potem, kiedy już wreszcie mi się zachciało i zaczęłam stawać twarzą w twarz ze światem, budować swoją tożsamość... Bach! Wszystko co zbudowałam od tamtego momentu się rozsypało. Jestem teraz jakimś jednym, szarym pobojowiskiem. Długo potrwa, zanim znajdę sens budowania raz jeszcze od nowa. No chyba, że za budowanie zabierze się mój tatuś - wtedy wybuchnie bomba i już nie będzie czego zbierać. |
|
Powrót do góry |
|
 |
bobo
Dołączył: 13 Cze 2010 Posty: 129 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Czw Wrz 30, 2010 0:17 Temat postu: |
|
|
Nie uwierzycie! Byłam w ośrodku Nawet dwa razy. Aczkolwiek bez rewelacji... No to wszystko od początku.
Około południa miała miejsce JEGO kolejna pogadanka, pt."Co to się z tobą dzieje?!" itd., itp. Nie wchodziłam w dyskusję. Wzięłam Malucha i wyszłam z domu. Poszliśmy prosto do OIK. Bidny czekał na mnie niedaleko wejścia około godziny. Tak mi go szkoda było, bo pogoda fatalna. Ale był dzielny i siedział spokojnie przez cały czas, jakby wiedział, że pani musi coś ważnego załatwić. Rozmawiałam tylko z panią psycholog. Opowiedziałam jej w skrócie moją historię. Potwierdziła, że JEGO zachowanie jest wynikiem abstynencji i nieumiejętności radzenia sobie z problemami inaczej, niż poprzez wyładowanie się na drugiej osobie. Powiedziała, że widzi dwie opcje działań:
- pierwsza: spokojna rozmowa z ojcem, tudzież z całą rodziną i namówienie GO na podjęcie leczenia/terapii - oczywiście odparłam, że to "odpada", gdyż ON nigdy nie zgodzi się dobrowolnie na tego typu rozwiązanie, bo kompletnie nie widzi swojej winy i udziału w tym, co się w domu dzieje(?),
- druga: złożenie doniesienia na policję o przemocy psychicznej.
Zatem, żadna nowość dla mnie. Rzecz jasna wybieram opcję nr dwa.
Do hostelu z psem mnie nie przyjmą. Muszę sobie szukać na własną rękę lokum tak, jak robiłam to do tej pory. W międzyczasie powinnam myśleć, co mogę zrobić by jakoś zmienić sytuację w domu albo przynajmniej zminimalizować częstotliwość awantur i starć. Kolejna wizyta za tydzień.
Wróciłam do domu. Zdążyłam jedynie coś zjeść, wypić, a znów się do mnie doczepił. Tym razem było to znacznie bardziej "intensywne". Sprowokował mnie i wdałam się w około 15-minutową kłótnię. Istna masakra. Dowiedziałam się, że inni go nic nie obchodzą, że on wcale nie jest alkoholikiem(?), że będzie wojna, a ja mam iść się leczyć. Wszyscy będą przeciwko mnie - przekonam się; ON nigdy się nie spodziewał, że będzie miał taką córkę. To w największym skrócie.
Byłam strasznie zdenerwowana. Ponownie wzięłam Malucha i wyszliśmy. Na dworze wciąż padało; nie chciało mi się w tym deszczu łazikować nie wiadomo dokąd. Udałam się raz jeszcze do ośrodka i tam poczekam, aż matka będzie kończyć pracę i razem wrócimy do domu. Nie mogłam w nim zostać ani chwili dłużej, bo nie wiem, czy nie doszłoby do najgorszego. Pozwolono mi z Maluchem przeczekać w jednej sali... Siedzieliśmy sobie tak dwie godzinki razem.
Przy spotkaniu z matką porozmawiałyśmy chwilę po drodze. Znów musiałam ją trochę przekonywać i uświadamiać, że to, co ON robi od tak dawna, to nie jest moje "widzi mi się". Ona wciąż zapomina o tak wielu, wielu epizodach z JEGO nieszczęsnym udziałem. Zbyt skupiła się na teraźniejszości. Chyba przypomniałam jej trochę, jak to się zaczęło i było już lata temu. Cóż za absurdalne pretensje, krytyka i zachowania miały miejsce jeszcze w czasach, gdy się uczyłam.
Przy kawie trochę z NIM pogadała, na spokojnie... Pewnie znów niewiele to da. I jedziemy dalej.
A ja tymczasem robię kolejny krok i gromadzę dowody zbrodni... |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elzbieta487
Dołączył: 27 Maj 2008 Posty: 105
|
Wysłany: Czw Wrz 30, 2010 8:53 Temat postu: |
|
|
Bobo,jezeli tylko to jest mozliwe znalez sobie prace,jaka kolwiek. Szkoda zycia na uzeranie sie z takimi ludzmi.Nie mysl o jakichs wielkich przedsiewzieciach ,nie staraj sie za wszelka cene go przekonac,bo wypalasz sie sama.wiem ze latwo jest radzic,ale odnosze wrazenie ze za bardzo skupiasz sie na nim a to go tylko rozjusza.Skup sie na sobie.Zazdroszcze Ci psa |
|
Powrót do góry |
|
 |
bobo
Dołączył: 13 Cze 2010 Posty: 129 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Czw Wrz 30, 2010 14:32 Temat postu: |
|
|
Elzbieta487 napisał: | Bobo,jezeli tylko to jest mozliwe znalez sobie prace,jaka kolwiek. Szkoda zycia na uzeranie sie z takimi ludzmi.Nie mysl o jakichs wielkich przedsiewzieciach ,nie staraj sie za wszelka cene go przekonac,bo wypalasz sie sama.wiem ze latwo jest radzic,ale odnosze wrazenie ze za bardzo skupiasz sie na nim a to go tylko rozjusza.Skup sie na sobie.Zazdroszcze Ci psa |
Hej! Wiem, wiem... Naprawdę doskonale wiem, że muszę skupić się na sobie i to już będzie połowa sukcesu. Od tak dawna jednak staram się to zrobić, trochę "przestawić" swoje myślenie i jest bardzo ciężko. Tym bardziej, że ON wciąż mi wmawia, że to wszystko moja wina. Dołuje mnie to i sobie myślę: jak ON śmie w ogóle?! Tak bardzo i dużo zastanawiam się nad całą sprawą, bo nie mogę sobie dać wmówić, że to ja jestem problemem.
Wiem też, że nie powinnam wdawać się w dyskusje z NIM ale kurczę, jak tego nie zrobię to tak łazi za mną cały dzień i gada i gada... To jest nie do wytrzymania.
Pracy szukam naprawdę wszędzie. Mam, można powiedzieć, duże plany co do mojej przyszłości (jeśli będzie mi jej dane dożyć) ale naprawdę nie śpieszę się, nie "wydziwiam" na siłę. Ja teraz chcę normalnie iść na etat jak Bozia przykazała, a jak już sobie poukładam życie na zewnątrz i w środku, wtedy będę skupiać się na rzeczach większych.
A psiak wspaniały - to fakt. ON chce mi go zabrać ale nie pozwolę. Dziś usłyszałam od NIEGO: "a ty wiesz, że osoby chore psychicznie to psów nie mogą mieć? i tak ci go zabiorą czy tego chcesz czy nie". Już mu chciałam odpowiedzieć, że alkoholicy też dzieci nie powinni mieć, a i tak je robią ale się powstrzymałam. |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elzbieta487
Dołączył: 27 Maj 2008 Posty: 105
|
Wysłany: Czw Wrz 30, 2010 17:01 Temat postu: |
|
|
bobo,jestes młoda,na pewno ukończyłaś jakąś szkołę ,dlaczego, tak trudno znależć Ci pracę przy Twoim zdeterminowaniu. Może mama podpowiedziała by Ci coś,bo zna Cię najlepiej a może psycholog.Dobrze ,że do niego trafiłaś.Psem też trzeba umieć się opiekować,a to nie każdy potrafi.Pozdrawiam i trzymam kciuki |
|
Powrót do góry |
|
 |
bobo
Dołączył: 13 Cze 2010 Posty: 129 Skąd: Katowice
|
Wysłany: Czw Wrz 30, 2010 19:28 Temat postu: |
|
|
@Elzbieta487
Hmm... Chodzi o to, że: po 1 muszę się wyprowadzić (co oczywiste), a wynajem - wiadomo - wiąże się z pewnymi wydatkami, które muszę brać pod uwagę, po 2 mam trochę niemałych "firmowych" zobowiązań finansowych... Pracy jest pełno, to fakt ale gdzie nie spojrzę, pensja 1000-1200zł. Są oczywiście i takie z wyższym wynagrodzeniem ale jest straszna konkurencja. Ja mam tylko średnie wykształcenie (matura). Natomiast przygotowywałam się do zawodu tego mojego "firmowego" już jakiś czas temu, tylko tu z kolei jest ten problem, że w takiej pracy muszę być całkowicie opanowana i spokojna. Nie ma mowy o jakimś podenerwowaniu po kolejnej awanturze w domu. I dlatego na ten moment mieszkanie jest dla mnie tak ważne, by móc się zdystansować i uzyskać spokój. No ale żeby coś wynająć to zaś trzeba mieć fundusze. I tu błędne koło się zamyka. Ja pożyczki w banku i tym podobnej instytucji nie dostanę niestety.
Również pozdrawiam  |
|
Powrót do góry |
|
 |
Elzbieta487
Dołączył: 27 Maj 2008 Posty: 105
|
Wysłany: Czw Wrz 30, 2010 20:28 Temat postu: |
|
|
Nie chciałabym być natretna.ale chciałabym zrozumieć Twoją sytuację.Nie wiem czy mieszkając tu ,gdzie dotychczas mogłabyś podjąć jakąś pracę,bo zawsze lepsza jakaś niż żadna.Nie zatruwaj sobie głowy uwagami ojca,bo sama wiesz,że to on powinien się leczyć dużo wcześniej,teraz może jest już za póżno A wracając do pracy to myślę,że podniosłaby Cię na duchu.Irzymam kciuki za Ciebie[/code][/list] |
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|